21 lis

[PATRONAT] Nikodem Sadłowski, „Słowo na A”

Zdaję sobie sprawę, że z napisaniem o „Słowie na A” Nikodema Sadłowskiego zwlekałam dosyć długo.

Wybór ten podyktowany był poczuciem, że powinnam zaczekać na odpowiedni moment. Mam poczucie, że nie powinnam kierować się szkicem, który wpadł mi w ręce długo przed premierą i z miejsca wzbudził moje zainteresowanie, o którego powodach więcej opowiem za chwilę. Nie byłoby dobrze, gdybym w jakimkolwiek sposób wyskoczyła przed szereg, mimo, że lektura wywarła na mnie spore wrażenie (do czego mogę się przyznać nawet na początku). Teraz, kiedy książka w swojej ostatecznej formie trafiła mi przed oczy, co zbiegło się zresztą ze spotkaniem autorskim w Poznaniu, mogę się do niej odnieść.

Wydawać by się mogło, że o zaburzeniach ze spektrum autyzmu nie da powiedzieć już nic odkrywczego, prócz przełomowych, naukowych odniesień. Rynek obfituje w masę naukowych publikacji, autobiografii, wspomnień, terapeutycznych poradników… Dopiero pojawienie się „Słowa na A” dobitnie przypomina o tym, że można jeszcze o autyzmie pisać szczerze. Bezkompromisowo. I nie musi się to wiązać z głosem samych osób wysokofunkcjonujących osób z autyzmem. Tutaj następuje zamiana ról: na szczerość pozwala sobie ten, który w związku z pojawieniem się autyzmu przez całe życie wykonuje syzyfową pracę: rodzic. Jednak w tym miejscu zaskoczenie goni zaskoczenie (jeśli można tak powiedzieć): głos zabiera ojciec z własnym bagażem trudnych doświadczeń, nie kryjący się ze swoimi odczuciami. Lecz ten, kto spodziewa się rozdzierających serce opisów codzienności z wyraźnym zniechęceniem i kryzysem, zadziwi się po raz kolejny. Pomimo ciężkich przejść, autor nie traci nadziei, stając się zamiast tego ambasadorem autyzmu w swoim otoczeniu i pogłębiając swoją wiedzę. Oczywiście, mogą podnieść się głosy, że jest łatwiej, kiedy mieszka się za granicą. Tu pojawia się jednak kolejne zaskoczenie: w krajach Europy Zachodniej wiedza o ASD nie jest wcale większa! Przy tym wszystkim, wydźwięk tej książki jest zaskakująco pozytywny.

Książka jest nie tylko mocna, ale również autentyczna; gra na wielu, często mocno nadszarpniętych strunach emocjonalnych. Wbrew temu, co głosi tytuł, nie jest ona książką o autyzmie. To historia człowieka, który upadł, powstał i nie dał sobie upaść po raz kolejny. Łatwo się poddać i po diagnozie pozostawać w niekończącym się pytaniu: dlaczego ja? Autor wykorzystuje to, co go spotkało do wyznaczania sobie nowych ścieżek. Pokazuje, że nie trzeba podniosłych słów ani wielkich czynów, by walczyć i zwyciężać. Daje również świadectwo miłości bezwarunkowej, dzielonej pomiędzy swoją neurotypową córkę a neuronietypowego syna. Mam poczucie, że Słowo na A wypełnia pewną niszę w mówieniu i myśleniu o autyzmie, a upewniłam się w tym przekonaniu w momencie, kiedy poznałam autora. Okazał się on być zwykłym, zadziwiająco skromnym facetem, który nie boi się mówić. Wielu ojców może brać z niego przykład. Mam nadzieję, że ta książka stanie się przełomem i wskaże ojcom (tak, przede wszystkim tatusiom swoich dzieci!), jak można okazywać miłość.

Gorąco polecam również stronę autora, która znajduje się tutaj. Znajdują się na niej wszystkie aktualności dotyczące książki, jest tam także możliwość jej zamówienia.

Weronika Miksza

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.