17 gru

Ron Suskind – Życie animowane

Jakiś czas po filmie „Życie animowane”, powstałym w 2016 roku na podstawie książki Rona Suskinda i nominowanym do Oskara w kategorii Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego wypuściło na rynek polskojęzyczną wersję materiału bazowego.

Zapowiadało się całkiem dobrze – Ron Suskind jest dziennikarzem z Nagrodą Pulitzera, sama historia też zdobyła spory rozgłos. Przystępuję do lektury z wiedzą, że w Polsce jest również chłopak ze spektrum o podobnych zainteresowaniach i historii przypominającej przygody syna Suskinda, Owena. Książka na pierwszy rzut oka wygląda na obszerną i taka jest w istocie.

Niestety, mimo że nie był to naukowy poradnik, bardzo trudno było przez niego przebrnąć. Być może to zasługa sposobu tłumaczenia – wyjątkowo nieczytelnych przypisów, którymi usiana jest książka, silących się na tłumaczenie polskojęzycznych nazw filmów Disneya, czy cytowanych obficie anglojęzycznych tekstów piosenek. Myślę, że lepszym rozwiązaniem byłoby tłumaczenie piosenek od razu na język polski lub podawanie anglojęzycznych tytułów w nawiasach. Nie jestem pewna, czy sama książka nie broni się tym samym bardziej w oryginale – zaryzykowałabym stwierdzenie, że jej polska wersja jest dość… toporna. Czytałam różne historie, również trudne, dawno jednak nie spotkałam się z tak nieprzystępnie podaną historią. Biorę pod uwagę fakt, że tłumacz mógł nie mieć zbyt dużego pola do popisu lub fakt, że książka mogła niezupełnie trafić w moje osobiste gusta. Traci na tym niestety, sama historia, która jest na swój sposób inna, niż to, co znamy (mimo, że rodzice bez problemu odnajdą w posunięciach rodziców Owena własne emocje). Również silne osadzenie w amerykańskich realiach może utrudniać wpasowanie się w kontekst i tym samym czerpanie przyjemności z lektury. Co prawda, filmy wytwórni Walta Disneya dotarły w dużej mierze na Stary Kontynent, jednak sama wytwórnia zrobiła znacznie więcej animacji.

Na temat samej historii autora się nie wypowiadam, choć trudno o optymizm, kiedy próbuje się przebrnąć przez dość ciężki i niezbyt zachęcająco podany kawałek historii. Być może warto poprzestać na samym filmie, lub porównać wersję anglojęzyczną z jej polskim odpowiednikiem. Samą historię polecam rodzicom,terapeutom, którzy mogą spróbować zastosować opisaną metodę (mam na myśli kontakt poprzez filmy Disneya, niekoniecznie inne metody, wspomniane na kartach tej książki, których skuteczność – jak podkreśla autor – nie została dostatecznie mocno potwierdzona naukowo) i wszystkim tym, których mógł zafascynować film.

Weronika Miksza

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.